Gdy Ci to śpiewam, u mnie pełnia lata.
Gdy to usłyszysz będzie środek zimy...

poniedziałek, 4 stycznia 2010

fifty fifth

Ślad zaginął w śnieżnym pyle,
W wietrze się rozwiały chwile.
Wyciągnięty sztylet z lodu
Pchnęłam w piersi źródła chłodu.
Nie ma mroku w smudze cienia,
Łzawy kryształ w proch się zmienia.
Ja o jednym teraz marzę,
Cożby cofnąć bieg wydarzeń
I nie myśleć o zaszłości,
Węźle ślepej powinności
I o słowach tak subtelnych
Żywcem z ambon świąt niedzielnych.
Już się słów nie muszę bać,
By rzec z dumą 'kurwa mać'.
Idź Szatanie, odejdź precz,
Bo Cię miażdży własna rzecz.
Siedź we własnym areale,
W egocentrum, w swym banale
Boś Ty starzec z szkiełkiem, okiem,
z racją krzywą. Złym prorokiem,
Co mnie wróży pusty świat,
W którym magii, czarów brak.
Ja powierzę w własne ego.
Bo "Fantazja" jest od tego...
By się bawić na całego.
Jak w piosence z dzieckich dni,
Coż się śmiechem dziecka tli.
Tak uroczym...
Tak pociesznym...
Tak rozkosznym...
Tak bajecznym...
...jak nie Ty.

Brak komentarzy: