Gdy Ci to śpiewam, u mnie pełnia lata.
Gdy to usłyszysz będzie środek zimy...

sobota, 30 stycznia 2010

sixty third

Zastanawiam się od jakiegoś czasu, co właściwie tworzy 'dobry związek'. Czy w ogóle taki istnieje? Nie da się przecież wybudować takich relacji, żeby nie dochodziło do żadnych głębszych sporów. Ale na jakich fundamentach powinno się postawić miłość, żeby przetrwała długie lata, aż do śmierci? Przyjaźń...? Bo przecież znają się bardzo dobrze i wiedzą, czego się po sobie spodziewać. Czasem jednak okazuje się, że ludzie, którzy jawią się jako najlepsi przyjaciele, niekoniecznie są w stanie podołać miłości i związek się rozpada. Tym samym rozpada się przyjaźń, bo do poprzednich relacji wrócić się nie da.
Przypadkowa znajomość? Tu nie wiedzą o sobie absolutnie nic. Mogą budować od początku, bez obaw o przeszłość i poprzednie romanse, o których wiedziałby przyjaciel. Nie ma takiej sytuacji, że wie się o drugim wszystko, odkrywa się wciąż nowe cechy i nie ma takiego prawdopodobieństwa, że zbyt prędko wkradnie się zdradliwa rutyna... Z drugiej strony, można po jakimś czasie znaleźć najbardziej irytującą cechę charakteru, nawyki w towarzyszu. Tu można podjąć walkę, albo szukać dalej wody w innej studni.
A jeśli się już znajdzie tę osobę, to czy powinno się jej bezgranicznie ufać? Przecież nie ma żadnej pewności, że druga strona nie zabawia się naszym kosztem. Jednak przy drobnej ostrożności słychać już burzliwe oskarżenia "Ty mi w ogóle nie ufasz!" I czy kochać, znaczy ufać? Czy kochając, jesteśmy zobowiązani obdarzać zaufaniem, a zaufanie jest oznaką uczucia? Przy braku tego zaufania zaczynamy być podejrzliwi, co przerodzi się wkrótce w obsesję. Pełne zaufanie może, zamiast korzyści, przynieść ogromne straty emocjonalne. Nieodwracalne szkody...
Musi istnieć jakiś złoty środek... Tylko gdzie on jest?

czwartek, 28 stycznia 2010

sixty second

To cos, co ciagnie mnie w dol,
za chwile unosi w obloki,
ku siodmemu niebu,
by za chwile zrzucic w otchlan
i zdlawic zarodki szczescia,
wnet wzbic w morze sklepienia...
niestabilnosc emocjonalna.
Tak ciazy...
Tak niszczy...
I tak odstrasza.
I czare goryczy przelewa.

..................................
I ta niezwykla nieprzewidywalnosc.

wtorek, 26 stycznia 2010

sixty first

A swiatlo gasnie,
Zaslona mglistej nocy,
Cien winien sie jawic.
A ginie we mgle.
Tanczy.
Bawi sie.
Ucieka.
Kpi
Pojawia sie na chwil kilka
I zanika,
By cieniem zablysnac.
I cisza.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

sixtyth

*
*
*
10 dni w Czechach.
10 mroźnych dni...
A ja
'Boję się braku Twego cienia' ...

fifty nineth

Świat wciąż pełen bóstw i bogów...
Gdzie tu mówić o postępie?
Starsza pani w pokój progu
Modlitw sweter cicho przędzie,
Co uchronić ma od złego.
I łask pęczek zesłać w życie.
Brnie do Domu znów Bożego,
Gdzie ksiądz datki liczy skrycie.
-Klęczy pani, tak pokornie,
Pieśnią pańską świątyń racząc,
Grzech wyznaje, tak wytwornie.
Łza mi cieknie, ciepłem znacząc.
Wśród dewocji wszelkiej maści
I obłudy z ust kościelnych
Boże słowo tkwi w przepaści
Na rzecz hipokryzji wiernych
Co zmuszeni kogoś winić
Za porażki swe bezmierne
By Bóg plagi mógł swe czynić
I odkupić ludy cierniem.
Grzechu żeśmy winni sami,
Wy debile, koprofadzy.
Plagi są konsekwencjami.
My - choć kryci, żeśmy nadzy.
My idioci ślepej wiary.
Wciąż myślimy, dźwięcząc w tacy
Że skupimy za swe dary
Lata ciężkiej, grzesznej pracy.

wtorek, 12 stycznia 2010

fifty eighth

Ty, bezkręgi klechów sługo,
Co mnie wprawiasz o wymioty
I Ty, próżny lustra władco,
Wraz z tym, co go zowię Cioty,
I ten co swe ścieżki życia
Tyczy pod kąt carskiej mapy,
Obok tego, co mgłą żyje,
Mienia mając wszystk ochłapy,

Marsz pod mury, nim wyliczę.
Wtem zestrzelę wam oblicze
Byście w krwi tonęli długo.
Znacząc wdzięcznie limfy strugą.
I giń w bólu drugi z pierwszym,
Byście mi nie psuli wierszy.
I giń w mąkach trzeci z czwartym,
Tępym, nędznym, odchód wartym.
I Ty, piąty, precz Szatanie,
Niech cię chłoną krwi otchłanie.

czwartek, 7 stycznia 2010

fifty seventh

Spływa deszczyk po murawie,
szepcząc-miło być na trawie.
Ku ziem wnętrzu krótszą drogą
kople szkliste spływać mogą.
Chociaż cudnie na pastwisku,
skąpać blask we wrzosowisku
albo w zbożu pływać złotem.
Można wrócić tam spowrotem.
Można znaleźć inne łany,
gdzie kraj dziki, choć zadbany.
Ale gdzież tam? W jakim celu?
Mi wszak nie trza w życie wielu.
Przenieś duszę mą stęsknioną
na ojczyzny miłej łono,
Tu są wszystkie łąki, pola,
zielna miedza dookola.-
Szeptał deszczyk, świadom zguby,
Nie o Litwie. O kim? ...Luby ^^

środa, 6 stycznia 2010

fifty sixth

Czymże strasznym jest rok, dwa?
Ponoć wiek, to stan umysłu...
Czy z dystansem się powinno
Patrzać na różnicę lat?
Nie jest przecież tak widoczna.
Nagim okiem wręcz zanikła.
Zatem jaki sens jest martwić
O coś, czego przecie brak?
Moja dusza wstecz rok, dwa
Winna mieścić się na osi...
Mogę cofnąć się o trzy,
Jeśli to przyniesie korzyść.
Nie widź we mnie desperacji.
To nie ona topi kły.
To coś bardziej jak wpojenie,
Co w zmierzchowych wilkołakach,
Jak błysk z nieba w sekund ćwierć
Serce truje, każąc czcić.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

fifty fifth

Ślad zaginął w śnieżnym pyle,
W wietrze się rozwiały chwile.
Wyciągnięty sztylet z lodu
Pchnęłam w piersi źródła chłodu.
Nie ma mroku w smudze cienia,
Łzawy kryształ w proch się zmienia.
Ja o jednym teraz marzę,
Cożby cofnąć bieg wydarzeń
I nie myśleć o zaszłości,
Węźle ślepej powinności
I o słowach tak subtelnych
Żywcem z ambon świąt niedzielnych.
Już się słów nie muszę bać,
By rzec z dumą 'kurwa mać'.
Idź Szatanie, odejdź precz,
Bo Cię miażdży własna rzecz.
Siedź we własnym areale,
W egocentrum, w swym banale
Boś Ty starzec z szkiełkiem, okiem,
z racją krzywą. Złym prorokiem,
Co mnie wróży pusty świat,
W którym magii, czarów brak.
Ja powierzę w własne ego.
Bo "Fantazja" jest od tego...
By się bawić na całego.
Jak w piosence z dzieckich dni,
Coż się śmiechem dziecka tli.
Tak uroczym...
Tak pociesznym...
Tak rozkosznym...
Tak bajecznym...
...jak nie Ty.

niedziela, 3 stycznia 2010

fifty fourth

Giń parszywa, niecna maro!
Zdychaj zwłoku, bez pamięci.
Zakop zarys swej postaci,
Niechaj się rozkłada trup.
Niech postawią na nim słup.
Tudzież tor! By gość z pociągu
mógł z kabinki w kres wagonu
na ten tor zostawić strawę,
co nawozieć bedzie trawę.
Tudzież ciernie! By zły zwłok
Się nie ruszył z ziem o krok.
A ten piesek co przechodły
obok toru, za potrzebą,
By dokonał urynancji
I zamoczył pod nim zwłok.
Żeby wokół trup-rutyny
Zapanował wieczny mrok.
Oto cię zaklinam, trupie!
Że cię chcę mieć gdzieśtam w ziemi.