Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły
I szumią kleszcze za borem.
Czy mnie tam czeka mój Filon miły
Pod umówionym jaworem?
Nie będę nawet warkocza plotła,
Włosów też nie umyję.
Może, gdy będę wyglądać jak miotła,
Kleszcz w dupę mnie nie upije.
A tam mój tęskni, tęskni kochany,
Pod tym jaworem siadnął,
I czeka bezmyślnie chłop porąbany,
By mu na łeb kleszcz spadnął.
Wszystkie to takie tępe chłopiny,
Ja, pani, znosić to muszę...
I niesę mu kosza, w koszu maliny
I ten kwiecisty wianuszek.
Prowadź mię teraz, miłości śmiała!
Gdybyś mi skrzydła przypięła,
To bym Filona raz przeleciała
I za nowego się wzięła...
Oto już jawor... słyszę te kleszcze
I inne robactwo, co pełza.
-Filon gdzie jesteś? Nie ma go jeszcze!
A ja tu zdradzona, we łzach.
Pewno po drodze w złe drzewo skręcił,
Do swojej innej bogini.
Jak wcześniej mnie tak kusił i nęcił
Teraz se z inną to czyni.
Pewnie jej mówi: "Pięknaś, waćpanno!"
Zaraz go wykastruję.
Jak ty mnie, ja cię zdradzę w zamianno!
Na jawor się zwinnie wdrapuję...
I widzę! Krzyczę z korony drzewa!
"Filon, Ty łajzo bezmózga!"
"Co? Siadłem se" -pod innym jaworem ziewa.
Na łbie ląduje mu rózga.
"Nie pod tym jaworemśmy się zmówili!"
"Nie doszłem. Nie z mojej winy"
"Już się nie tłumacz... szkoda mi chwili."
Westchnęłam i dałam maliny.
Tak leżeliśmy, pod złym jaworem,
Bo Filon się zmęczył w drodze.
A niech go kleszcze zeżrą wieczorem.
Jakoś się z tym pogodzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz