Gdy Ci to śpiewam, u mnie pełnia lata.
Gdy to usłyszysz będzie środek zimy...

niedziela, 23 maja 2010

eighty eighth

Przyszły ciemności i zbyt mroczno pani.
I niczego w ciemnościach pani nie widzi?
A tam w kącie świeca zaszyła się cicho
I prosi do siebie, uprasza w gości.
Dobądź dzieweczko iskrę złocistą
Pochyl dłoń nade mną i ogrzej płomieniem
Odwdzięczę się, rozświetlę mroczności.
Chwyciła pani iskrę i oddała świecy.

I błysnął płomień, zaiskrzył się jaśnie
Zamigotał w chwil kilka i zawisł w powietrzu.
Tem się wdzięczyć począł ognisty jegomość
Obraca się, chyli i kłania, i powrót.
Jak pięknie pan tańczy, płomieniu zaklęty.
A pani spogląda jakby magią związana
Skrzy tak się pył magicznie ziskrzony
I tak bawi panią płomienistym warkoczem

Jakby mąż żywy otula jej kwitnące dłonie
Ogrzewa myśli, rumieńce na policzku pali
I szeptem kuszącym uszy jej płomieni
A pani uśmiech swój z zadumą łamie.
Spowiada się świecy dziewczę zapatrzone
Swój wzrok w ekstazie jak księgę otwiera.
I ostatnią kroplę wosku świeca już ulewa
Gaśnie płomień, a pani kumrokowi wraca...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

On Cię okłamuje. Nie ciebie pierwszą.